RUSZYLI PO TRZECH DNIACH – Strączkowscy Centrum Ogrodnicze
Około północy, w nocy z 5 na 6 maja, otrzymali telefon, którego nikt nie chce nigdy odebrać. Sąsiedzi, którzy zauważyli ogień w Strączkowscy Centrum Ogrodnicze w Luboniu, od razu dzwonili do właścicieli.
– Tak naprawdę dostaliśmy w równym czasie aż trzy telefony od różnych sąsiadów – opowiada Wiesław Strączkowski. Wiedzieliśmy, że sytuacja musi być naprawdę zła. Od razu udałem się do firmy – dodaje. Gdyby nie czujność sąsiadów i ich odpowiednia reakcja, straty mogłyby okazać się dużo większe. Wiesław Strączkowski dotarł na miejsce jeszcze przed strażą pożarną. Kiedy ekipa ratunkowa dojechała do płonącej hali sprzedażowej, on obserwował, jak jego firma płonie. Ponad godzinę strażacy walczyli z pożarem. Niestety, ogień wyrządził duże straty materialne, niszcząc cały dział techniczny i dział kas. Wiesław Strączkowski nie umie wyrazić żadnymi słowami tego, co wtedy czuł. Agata i Wiesław Strączkowscy zgodnie przyznają, że tylko dzięki ludziom mogli tak szybko stanąć na nogi i uwierzyć, że uda im się wyjść na prostą. Setki ludzi dały im siłę i nadzieję.
ROZMAWIA: Klaudyna Bogurska-Matys, ZDJĘCIA: Strączkowscy Centrum Ogrodnicze
Cała branża ogrodnicza zamarła, kiedy rano docierały informacje o tym, co wydarzyło się w Strączkowscy Centrum Ogrodnicze w Luboniu. Telefony się dosłownie urywały. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy przyszła wiadomość, że nikt nie ucierpiał w pożarze. Wszyscy chcieli pomagać.
Wiesław Strączkowski, właściciel Strączkowscy Centrum Ogrodnicze: To jest właśnie to, o czym chcemy opowiedzieć. Skala zaangażowania naszych sąsiadów, przyjaciół, klientów i partnerów biznesowych przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Oczywiście nasza rodzina, nasze dzieci zaangażowały się w pomoc od samego początku. O wielu akcjach dowiadujemy się dopiero teraz. Tak wiele dobra płynęło do nas od ludzi. I nadal płynie. Kiedy zakończyła się bardzo sprawna akcja strażaków, byli przy nas ludzie, którzy zakasali rękawy i zabrali się od razu do pracy. Nie było czasu na lamentowanie i załamywanie się.
Agata Strączkowska, właściciel Strączkowscy Centrum Ogrodnicze: Chętnych do pomocy było tak dużo, że musiałam podjechać specjalnie do sklepu po miski, gąbki i płyny do mycia. Atmosfera, jaka panowała w naszym centrum, jest nie do opisania. Nikt nie chciał się poddać. Nikt nie chciał po prostu pójść do domu. Każdy dawał od siebie tyle, ile tylko mógł. Dzisiaj z mężem już wiemy, że ta wspaniała reakcja, to ludzkie i bezinteresowne zaangażowanie, dodało nam wiary w to, że może nam się udać szybko i sprawnie uruchomić sklep na nowo.
Słyszałam, że na miejsce przyjechał także proboszcz.
AS. Proszę nam uwierzyć, że przyjechali do nas naprawdę wszyscy. Ksiądz także. Przedstawiciele władz lokalnych, urzędnicy, przedstawiciele firm, z którymi od wielu lat współpracujemy, lokalni producenci roślin, przedstawiciele PSCO.
Brzmi to trochę jak scena z amerykańskiego filmu, w którym musi być po prostu happy end.
WS. I to też tak wyglądało. Chcemy podziękować właśnie na łamach branżowego magazynu firmom, które wysłały do nas potrzebne produkty, byśmy mogli na nowo odbudować ekspozycję: Sumin, Kwazar, Compo, Lasland, Vilmorin, Fiskars, Cellfast, Gardena, Ogrodnictwo J.Tomaszewski, Lamela. Choć wymieniamy nazwy, to tak naprawdę przed oczami mamy naszych znajomych, z którymi od lat współpracujemy. Kiedy płynął do nas ten bardzo potrzebny strumień dobroci, nie myśleliśmy o sobie w kategoriach biznesowych. To było bardzo ludzkie i bardzo szczere.
Kiedy udało się uruchomić pracę w Strączkowscy Centrum Ogrodnicze na nowo?
WS. Po trzech dniach. Dzięki temu, że pomagało nam tak wielu ludzi, udało nam się wszystko przygotować, żeby w sobotę wystartować ze sprzedażą. W mediach społecznościowych nasi przyjaciele zorganizowali akcje, które zapraszały lokalną społeczność do zakupów w naszym centrum. Córka pomogła nam również z informowaniem naszych klientów na bieżąco np. o tym, że nie mamy możliwości płacenia kartą, ponieważ terminale i część kas nam spłonęła. Klienci byli przygotowani do płatności tylko gotówką. Dla nikogo nie był to problem.
Czyli akcja była udana.
AS. I to jeszcze jak! Przychodzili do nas stali klienci i przyprowadzali ze sobą nowych. To był ten przełomowy dla nas moment, który pomógł nam przetrwać ten trudny czas. Kiedy wykończeni po całym dniu pracy wróciliśmy do domu, musieliśmy to wszystko jeszcze raz przetrawić. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy o tym, jak wiele dobrego spotkało nas w tym nieszczęściu. Jesteśmy firmą rodzinną, na ogrodniczym rynku działamy już prawie 100 lat. Dziś w naszym sklepie spotykają się kolejne już pokolenia. Ta szczególna relacja z mieszkańcami, naszymi klientami i dostawcami, zaowocowała jedną z najpiękniejszych akcji społecznych, której byliśmy świadkami. I za to chcemy całą rodziną podziękować.