Rozmawia Klaudyna Bogurska - Matys; zdjęcia: AdobeStock
Jak sytuacja związana z epidemią wpływa na branżę ogrodniczą – a dokładnie na szkółkarzy?
Katarzyna Radzis Związek Szkółkarzy Polskich: Kolosalny wpływ epidemii w skali kraju i świata dotyczy każdego obszaru naszego życia i niesie za sobą olbrzymie zmiany. W szkółkach czas epidemii pokrył się z czasem szczytu sprzedażowego i produkcyjnego. Wraz z rozwojem sytuacji związanej z koronawirusem i wielkiej niewiadomej nasi klienci rezygnowali ze złożonych zamówień lub je wstrzymywali. Na szczęście sezon zaczął się na tyle szybko, że wiele wysyłek zostało zrealizowanych na początku marca.
Co jest największym problemem w tej epidemii?
K.R.: Największym problemem jest teraz spadek sprzedaży. Brak pracowników to kolejny problem. Sporo szkółek pracuje w ograniczonym składzie. Spowodowane jest to także prewencyjnie wprowadzanymi oszczędnościami. Mamy też istotny problem z suszą, która trochę odeszła na drugi plan w czasie epidemii, ale spędza nam sen z powiek. Te problemy wymuszają na nas odpowiedź na przyspieszone pytanie, jak ma wyglądać najbliższa przyszłość produkcyjna, jak będzie kształtować się przyszły rok i kolejny? Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że konsekwencje tego, czego doświadczamy teraz, będą powodowały zmiany, które będą trwały przez dobre kilka następnych lat.
Czy można oszacować już, jak bardzo wyhamowała sprzedaż?
K.R.: Tuż przed świętami wielkanocnymi okazało się jednak, że wielu klientów centrów ogrodniczych, spragnionych wiosną roślin, chętnie dokonuje zakupów. Dlatego też wstrzymane dostawy były realizowane w części lub w całości. Zaczęły też pojawiać się nowe zamówienia, często od rodzinnych sklepów ogrodniczych, które zdarza się, że notują większe przychody w porównaniu z ubiegłym rokiem, z racji ograniczonych dni pracy sklepów sieciowych. Również firmy usługowe zakładające zieleń składają zamówienia. Ciągle jednak jest to w większości mniejsza sprzedaż niż w kwietniu ubiegłego roku. Oczywiście wszystko jest uzależnione od lokalizacji sklepów, jak i szkółek. Odbiorcy, ale my, producenci także, bardzo różnie zachowujemy się - początkowa reakcja podszyta lękiem sparaliżowała działania, pozamykaliśmy się, część z nas zredukowała zamówienia na sadzonki. Ale wiosna to nasz główny czas sprzedażowy, na który czekamy i trzeba zrobić wszystko, z zachowaniem środków ostrożności, żeby ta sprzedaż była. Mamy szczęśliwie otwarte centra ogrodnicze, chociażby Wielka Brytania nie ma tej możliwości. Cieszą dobre wiadomości z pokrewnej branży o brakującym bratku na rynku, o dobrej sprzedaży roślin rabatowych.
Sprzedaż internetowa w czasach epidemii wystrzeliła mocno w górę. Koronawirus nakręcił sprzedaż internetową. A jak to wygląda w przypadku szkółkarzy?
K.R.: Nie mamy takich danych, aczkolwiek centra ogrodnicze, które współpracują ze związkowymi szkółkami, a które wcześniej ten kanał sprzedaży miały już rozwinięty, rzeczywiście mówią o wzmożonym ruchu. Nadal jednak na naszym rynku lubimy kupować oczami, ale jestem przekonana, że obecna sytuacja zmieni spojrzenie konsumenta również na sposób zakupu roślin. Epidemia wpłynęła na gwałtowne przyspieszenie digitalizacji naszego życia, wszędzie tam, gdzie to możliwe, czy nam się to podoba, czy też nie.
Jakie działania w związku z epidemią podejmuje Związek Szkółkarzy Polskich w celu wsparcia swoich członków?
K.R.: Zgłosiliśmy w piśmie do Premiera, Prezydenta i Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi prośbę o uwzględnienie w rozwiązaniach pomocowych tarczy antykryzysowej sezonowości prac, a także sezonowości przychodów w szkółkach. Napisaliśmy również pismo do Komisarza ds. Rolnictwa UE, Janusza Wojciechowskiego, w którym prosimy o podjęcie bezzwłocznych działań wspierających finansowo producentów w celu utrzymania miejsc pracy i ciągłości produkcji. Jesteśmy zauważeni i wymieniani jako ważna grupa branży związanej z rolnictwem.
Ogrodnictwo jest branżą, która uczy pokory. Powtarzają to ludzie z branży na każdym kroku. A jaką lekcję daje nam koronawirus? Na pewno wyciągniemy z tego wnioski na przyszłość.
K.R.: Jako branża przeżyliśmy już zimę trwającą do połowy kwietnia, która bardzo zastopowała sprzedaż i wszelkie prace w szkółce, nie obce są nam tęgie mrozy, które teraz wydają się daleką przeszłością, a które czyniły wielkie straty w szkółkach. Narastające problemy z siłą roboczą ostatnimi laty, czy też coraz większa susza, której doświadczamy – te przykłady uczą wiele pokory, ale też wzmacniają, uodparniają. A czego uczy nas koronawirus? To kolejny czynnik wpływający ogromnie na naszą działalność, a będący poza naszą kontrolą. I trzeba go zaakceptować, może nauczyć się z nim żyć, przyjąć wszelkie należyte środki ostrożności, jak również te zaradcze… i robić swoje w zgodzie z elastycznie dostosowanym do sytuacji planem. Krok po kroku. Bez zbędnego zamartwiania się.
Jak Pani osobiście widzi tę sytuację?
K.R.: Głęboko wierzę, że działanie z szacunkiem do natury i odczytywanie jej potrzeb jest tym działaniem, które prowadzi nas właściwą drogą. Kiedy w marcu w kanałach weneckich woda stała się przejrzysta – pojawiły się ławice rybek, na przystankach tramwajów wodnych kaczki zaczęły wić gniazda, a na Piazza Navona – jednym z najbardziej obleganych turystycznie miejsc w Rzymie, zaczęła rosnąć trawa – po zaledwie 3 tygodniach ustania działania człowieka. Zdumiewające jest to, w jak szybkim tempie natura przywraca równowagę, którą człowiek swym bardzo ekspansywnym działaniem zachwiał. I nawiązując do szczególnie widocznych w 2019 roku haseł o ratowaniu planety i zastanawianiu się, jak to zrobić – matka natura pokazuje nam proste, genialne rozwiązanie – mniej waszego działania, przyhamujcie, zostańcie częściej w domu, a plaże i niebo będą czystsze i wszystko wróci do harmonii. To taka refleksja.