Centrum ogrodnicze „Plon” Koszalin
Gabriela Koroza z centrum ogrodniczego „Plon” w Koszalinie opowiada o swojej ogrodniczej pasji. A także o szlachetnej misji pomocy osobom z niepełnosprawnościami i wykluczonym społecznie, które zatrudnia w swojej firmie.
To chyba najmłodsze centrum ogrodnicze w Polsce. W którym roku „Plon” otworzyło swe podwoje?
Gabriela Koroza: Nasze centrum ogrodnicze w obecnej lokalizacji to zupełnie nowa inwestycja. Powstało trzy lata temu. Nasze dwie inne placówki ogrodnicze – w Koszalinie i Kołobrzegu – sprzedaliśmy.
Kupując nową działkę, zyskaliśmy 1,2 ha. Lokalizacja wydawała mi się przepiękna. Dodatkowo była w dosyć dobrej cenie, bo nikt w Koszalinie nie chciał się podjąć zagospodarowania tej ziemi. Jest ona położona przy rzece, teren bagienny, bardzo dużo kurzawek. Dlatego budynek trzeba było usytuować tylko w tym jednym miejscu. Fakt, że wymiana gruntu była koszmarem, ale się opłaciła.
Konstrukcja obiektu jest relatywnie lekka, więc nie musiała opierać się na solidnych fundamentach.
Okoliczny rynek jest chłonny. Kupują u nas nie tylko hobbyści-ogrodnicy czy działkowcy, ale także klienci prowadzący restauracje, hotele i pensjonaty. Koszalin jest coraz lepiej skomunikowany szybkimi trasami, więc odwiedzają nas goście z Ustki, Słupska, Gdańska, Pruszcza Gdańskiego, Szczecina i Nowogardu.
Jak zagospodarowana jest powierzchnia działki?
G.K.: Inwestycja rozrosła się w miarę naszego planowania i budowy. Początkowo powierzchnia ogrodu miała mieć 1500 m kw., a teraz to ok. 6 tys. m kw.
Pod dachem hali znajduje się 1800 m kw., ale bez powierzchni magazynowej. Naszą myślą przewodnią było to, aby nie mieć magazynów. Ewentualne rezerwy towaru chowane są w nielicznych pawlaczach nad regałami i ewentualnie pod stołami. Bo towar ma rotować na bieżąco.
Czym ogrzewacie obiekt?
G.K.: Miejską energetyką cieplną. To olbrzymi koszt. Nikt nie mówi o tym, jakie są wysokie opłaty za przesył energii na potrzeby przedsiębiorstw. Ale nie ma innego wyjścia, bo Koszalin jest miastem ekologicznym. Można rozważać oczywiście pompę ciepła, ale kiedy projektowaliśmy halę, nie były one jeszcze tak dostępne, jak teraz.
Założyliśmy panele fotowoltaiczne, które dostarczają nam w zasadzie całość energii na potrzeby oświetlenia itp.
Staramy się być firmą zeroemisyjną. Zbieramy wodę deszczową z bruków i dachów. Mamy segregację odpadów, łącznie z kompostownikiem.
Zwiedzając halę Waszego obiektu, widać tematycznie ułożony asortyment. Jakie są Pani doświadczenia w zakresie towarowania?
G.K.: Towarujemy się z wyprzedzeniem półrocznym. Towar dostajemy miesiąc lub dwa miesiące przed sprzedażą. W maju mamy już zamówione ozdoby choinkowe. Stwierdziliśmy, że dobrze się sprawdza robienie zamówień zaraz po skończonym sezonie. Wtedy wiemy, co nam zostało, zamawiamy to, co potrzebujemy. To się sprawdza, zwłaszcza jeżeli chodzi o towarowanie roślin, naszego głównego asortymentu. Zamawiamy je głównie na targach jesiennych.
Wiem, że interesuje się Pani nie tylko ogrodnictwem, ale też pomocą ludziom w potrzebie.
G.K.: Moje przesłanie przy prowadzeniu centrum ogrodniczego to oferowanie także czasu i uwagi osobom z niepełnosprawnościami i wykluczonym społecznie. Takie osoby stanowią 60% naszej załogi. Dla nich założyliśmy fundację. W jej ramach prowadzone są warsztaty, wystawy ogrodnicze, kursy wikliniarskie, wyrób przedmiotów z ceramiki, a dla dzieci festyny z zespołami ludowymi.
Fundacja będzie zbierać pieniądze, by jej podopieczni mogli szybciej zaaklimatyzować się w życiu, podjąć pracę, wynająć sobie mieszkanie, być po prostu niezależnymi. Oni mogą funkcjonować samodzielnie w społeczeństwie, ale trzeba im wpierw pomóc, bo nikt ich nie zatrudni.
Dlaczego? Wszak Pani ich zatrudnia…
G.K.: Żyjemy w kapitalistycznym społeczeństwie. Liczy się wydajność. Liczy się zysk. Zresztą widać to po postach na naszej stronie w Internecie. Nasi klienci, którzy dokonali zakupów w „Plonie” i zostali obsłużeni przez naszych pracowników z niepełnosprawnościami, komentują – że aż huczy! W social mediach wystawiają nam jedynki i dwójki w opiniach, hejtują. Tylko dlatego, że w sklepie podchodzą do osoby niesłyszącej, o coś się pytają i dziwią się, że ona nie odpowiada.
Czy klient jest świadomy, że jest przez takich ludzi obsługiwany?
G.K.: Tak, bo odpowiadamy na posty. Ale niestety niektórzy klienci są okrutni i wypisują potem na naszej stronie negatywne komentarze. Cóż. Jak się komuś nie podoba, to niech nie przychodzi do naszego sklepu. My mamy misję i będziemy tym ludziom pomagać.
A poza tym – przecież od razu widać, że dana osoba jest osobą z niepełnosprawności. Należałoby mieć wtedy więcej do niej cierpliwości. Jeżeli próbowaliśmy tłumaczyć się tym, że zatrudniamy osoby z niepełnosprawnościami, spotykaliśmy się wręcz z jeszcze bardziej wrogą reakcją.
Mieliśmy raz taki komentarz: „Niech ten pracownik idzie ziemię układać, a nie siedzi na kasie”. Faktycznie, zatrudniamy na kasie chłopaka z autyzmem. Pracuje u nas przez 15 lat i daje sobie świetnie radę. Jest to jedyny pracownik, któremu kasa zgadza się co do dziesięciu groszy codziennie. Jest jednak powolny, ma swoje tzw. triki i nawyki, które są znane u ludzi z autyzmem. Ma powtarzalność ruchów i słów i niektórym klientom nie można tego wytłumaczyć.
Wjeżdżając na teren obiektu, wszyscy się pewnie spieszą i nie wiedzą, że wchodzą w specjalny świat stworzony m.in. dla osób z niepełnosprawnościami…
G.K.: Dlatego stworzyliśmy fundację. Żeby osoby wchodzące do naszego centrum widziały, że „Plon” współpracuje z fundacją dla osób niepełnosprawnych. Komunikat brzmi: „Drogi kliencie, wjeżdżasz do naszego centrum, które współpracuje z fundacją dla ludzi niepełnosprawnych i wykluczonych społecznie. Uprzejmie prosimy o wyrozumiałość”.
Młodzi ludzie, nowi klienci są bardziej wyrozumiali. Starsi, nie zawsze…
Czy jest Pani jedynym takim centrum w Polsce, które pomaga ludziom z niepełnosprawnościami i wykluczonym?
G.K.: Myślę, że nie. Ale nasza fundacja przy centrum ogrodniczym jest jedyna.
Czy klienci nie próbują też doszukiwać się drugiego dna, twierdząc, że zatrudnia Pani niepełnosprawnych, bo przynajmniej zaoszczędzi na płacy?
G.K.: To mrzonka. Mamy przepisy, które stanowią, że osoba z niepełnosprawnością musi zarabiać tyle samo, ile osoba pełnosprawna. Oczywiście są też budżetowe dotacje na takie osoby. Ale w praktyce, gdy nasza pracownica jest matką z przepukliną kręgosłupa samotnie wychowującą dziecko, to z takiej dotacji będzie można np. wyremontować mieszkanie dla niej. Dotacja trwa rok. Następnie koszt utrzymania pracownika przechodzi na fundację, która musi pozyskać pieniądze, żeby te stanowiska opłacać.
Można powiedzieć, że „Plon” ma zacną misję. Niemożliwa „Mission Impossible” stała się możliwą z ogrodniczego i społecznego punktu widzenia…
G.K.: Tak, wydawało mi się to niemożliwe, ale im więcej zatrudniam osób z niepełnosprawnościami, tym bardziej widzę ich zaangażowanie w firmie. Widzę ich radość z tego, że tutaj pracują i są przez nas doceniani.
Muszę się dwoić i troić, aby utrzymać firmę w dobrym stanie. Muszę być przy podopiecznych, dlatego cały czas jestem zajęta.
Pewnie zwłaszcza w weekendy, kiedy jest spory ruch.
G.K.: W weekendy osoby z niepełnosprawnościami nie pracują, bo jest zbyt dużo ludzi i wtedy się bardzo gubią. One wymagają stałego programu swoich zajęć.
Jakie są jeszcze plany rozwojowe przed Państwem?
G.K.: Chcemy jeszcze stworzyć ogrody edukacyjne dla przedszkolaków. Myślę, że to właśnie poprzez fundację jesteśmy w stanie takie rzeczy sfinansować. W tym roku osoby z niepełnosprawnościami zaczną budować te ogrody w sezonie letnim i jesiennym. Będzie to dla nich ciekawe zajęcie i forma zabawy. Następnie, jak wszystko będzie skończone, to osoba z niepełnosprawnością będzie mogła pójść i oprowadzić dzieci po ogrodach dzięki temu, że przyczyniła się do ich powstania.
Jak to się stało, że zaczęła prowadzić Pani biznes ogrodniczy?
G.K.: To był przypadek. Byłam w szkole ekonomicznej i jako młoda dziewczyna siedziałam w domu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Mąż namówił mnie, byśmy kupili sklep ogrodniczy i abym go poprowadziła. Zgodziłam się. Nie miałam wykształcenia ogrodniczego. Jeździliśmy do szkółkarzy, dopytywałam się i uczyłam się przez własne doświadczenia.
Dodatkowo poszłam na studia wieczorowe i zrobiłam zarządzanie małą firmą oraz marketing i finanse. Cały czas się uczę.
A jak Państwo się reklamujecie, jakie stosujecie marketingowe zabiegi?
G.K.: W tej chwili mamy reklamę w radiu, telewizji i w programach telewizyjnych z naszym udziałem. Lokalna telewizja nagrywa u nas dużo programów edukacyjnych. Niezależna firma prowadzi nam stronę na Facebooku. Nie mamy swojej strony internetowej. Jesteśmy na etapie jej tworzenia z wirtualnym spacerem po centrum.
Wiadomo, że towar rotuje i już tej samej doniczki klient nie znajdzie w tym samym miejscu. Myślę, że taki wirtualny spacer możemy robić dwa razy w roku. Pierwszy na Boże Narodzenie i drugi na lato.
Czy jeszcze coś chciałaby Pani dodać?
G.K.: W zasadzie chciałam powiedzieć, że taka współpraca z osobami z niepełnosprawnościami i wykluczonymi społecznie niesie z jednej strony dużą pomoc dla centrum i satysfakcję. Jest też ogromną pomocą dla tych pracowników.
Zachęcam też inne centra, aby zatrudniały może chociaż jedną czy dwie osoby, które dzięki tej pracy mogą znaleźć swoje miejsce w życiu.
Dodatkowo chciałam podziękować PSCO i innym osobom, które mnie wspierały, by zbudować ten azyl. W tej chwili bardzo nas wszystkich cieszy, że nasze centrum jest jak drugi dom.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał dr Piotr Łuczak
RAMKA
Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe „Plon”
Gabriela i Jerzy Koroza
- Zwycięstwa 267, Koszalin
Powierzchnia: teren 1,2 ha, w tym pawilon handlowy 1800 m kw.
Asortyment: wszystko to, co jest potrzebne w ogrodnictwie. Począwszy od środków ochrony roślin, nawozów, ziemi, sprzętów zraszających z wężami ogrodniczymi i linami kroplującymi aż do kosiarek i całego sprzętu zmechanizowanego.
Usługi: brak
Zatrudnienie: 12 osób, z czego 7 osób z niepełnosprawnościami. Dodatkowo pracują: małżeństwo właścicieli z córką.